Lato było upalne, dynie mi nie obrodziły, ale jedną zebrałam, co prawda taką w wersji mini mini, ale jednak. Tyle czytam na blogach o zupach dyniowych, że w końcu też takowej zapragnęłam. Czy może udać się zupa z dyni z jednego mikroskopijnego egzemplarza tego warzywa? No chyba do miseczki dla lalek?! Determinacja była duża - teraz albo wcale.
Wykroiłam więc zawartość z dyni, trochę poszatkowałam i wrzuciłam do garnka razem z miękkimi pestkami. Doprawiłam solą, pieprzem, jedną kostką rosołową (o zgrozo dla niektórych), wrzuciłam dwa listki laurowe, trzy ziela angielskie, trochę curry (i ta przyprawa zrobiła cały smak), małą garść majeranku. Gotowałam do miękkości jakieś półtorej godziny, na końcu doprawiłam śmietanką.
Nie miksowałam, bo nie za bardzo było co, więc w trakcie jedzenia czułam mięciutkie kawałki ugotowanej dyni i pestek. Smak podkręcały jeszcze świeże zioła (bazylia, rozmaryn, cząber i koperek), którymi udekorowałam porcję na talerzu.
Była to zdecydowanie nietypowa, eksperymentalna, najbardziej spontaniczna zupa dyniowa w moim osobistym wydaniu i smakowała mi! Była lekka, w sam raz wpisała się w moją dietę... Jak powstawała krok po kroku, sprawdźcie szybko na moim Instagramie, zanim przykryją ją inne posty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twój komentarz, pozdrawiam