Wielkanocny weekend - tak bym nazwała te święta. Ponieważ poprzedziła je dwutygodniowa choroba na ospę Klaudusi, nie wybraliśmy się na rodzinne lub krajoznawcze wycieczki, tylko każdy kolejny dzień był jeszcze etapem zdrowienia Córuchny.
Na szczęście ospa w odwrocie, ranki się goją, ale powoli, bo było ich trochę i to niektóre poważne. Jednak dmuchaliśmy na zimne i wychodziliśmy po dwóch tygodniach kwarantanny dopiero w sobotę na święconkę i w świąteczne dni na spacer. Nie za długi, by przeziębienie nie zaatakowało osłabionego jeszcze na razie organizmu. Byliśmy w czwórkę więc w domu (bo w domu też tegoroczny przyszły maturzysta ma ostatnie tygodnie przed maturą). Co pichciliśmy, malowaliśmy i jak nam mijał czas, dzieliłam się tym na bieżąco na instagramie. W tygodniu stawiam sobie za cel zebranie w osobnych postach przepisów na nasze potrawy #kuchniamarka i #kuchniakasi, bo jeden wpis wyszedłby z tego przeogromniasty.
Największa frajda świąteczna? Zdecydowanie widok malujących z przejęciem i wielką frajdą jajek rodzeństwa o takim rozrzucie lat, że mało kto by się tego spodziewał. A jednak pokolenia 18+ i 3+ są w stanie się bardzo dobrze dogadać :) Bo każdy tak lubi mieć w sobie dziecko! O tym też osobny post jeszcze planuję. Tymczasem jutro, a dziś już właściwie powrót do pracy po zwolnieniu z Klaudusią. Przyda mi się moc ogromna!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twój komentarz, pozdrawiam