poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Upalna niedziela zakończyła się wysmażaniem śliwkowych powideł

Niedziela u nas była upalna, a u Was? Mąż z synem wybrali się w końcu na pierwszy wyjazd od półtora miesiąca bez Klaudusi, która podczas gdy ja byłam w pracy, oni zajmowali się codziennie i jeśli chcieli się gdzieś wybrać, to zawsze towarzyszyła im nasza mała Rezolutniarka. Tak więc odwiedzili pobliską Bydgoszcz w sobie tylko znanych zachciankach :) a ja zaczynając wczuwać się w rozpoczynający się urlop, zostałam w domu z Klaudusią, mając w planie dłuuuugi spacer aleją dębowo-lipową na stację kolejową, gdzie Klaudusia bardzo lubi spacerować i oglądać przejeżdżające pociągi. A ja - zachwycam się i ubolewam jednocześnie nad zniszczonym stanem naszego dworca PKP. Ciągle fotografuję ten dworzec, peron oraz zarośnięty przydworcowy mini skwer, który dzisiaj jest kompletnie niedostępny, bo mega zapuszczony. A kiedyś - 18 lat temu - przejeżdżając tędy pociągiem do Torunia w czasie studiów, zachwyciłam się tą małą uroczą stacyjką, na której peronie stały wówczas donice z kwiatami, a na mini skwerku na ławkach siedzieli latem oczekujący na pociąg, była tez schludna, fajna, trochę PRL-owska, ale sympatyczna... poczekalnia.

Wciąż walczą we mnie w środku te dwa obrazki - stan dworca kolejowego w moim Turznie sprzed 18-tu lat i ten teraz. Po roku dojeżdżania do pracy pociągiem, stałam się jego fanką.

Po roku chodzenia moją ulubioną aleją starych po ponad dwieście lat drzew, zakochałam się na nowo w tym moim najbliższym krajobrazie. I jak czytam w moich ulubionych Wysokich Obcasach o teorii minimalizmu, to mnie chyba właśnie ten trend dosięgnął w moim może nie braku większej chęci na zwiedzanie dalekich zakątków świata, ale na tu i teraz rozkoszowanie się tym moim małym, bliskim otoczeniem, które mam na wyciągnięcie reki. Zbieram się (kompletując materiał zdjęciowy i nastrajając się coraz mocniej wewnętrznie), aby podzielić się z Wami tym moim bliskim mi światem. Już chyba niedługo ów początek mojego dzielenia się tym moim specyficznym światem nastąpi, muszę jeszcze tylko zastanowić się nad przystępną formą dla czytelnika i widza bloga. A potem, jeśli chociaż jednej osobie mój cykl się spodoba, będę szczęśliwa! Zapowiedzią zmian są już grafiki moich dwóch blogów: www.behappy-vinti.blogspot.com i  http://kikiwhite.blogspot.com/ . Jak widzicie - mocno wkraaadła się na nie natura, głównie ostatnio w postaci cuuuudownych starych drzew. Brzmi trochę tajemniczo? No tak i jest nawet dla mnie samej, jeszcze, bo w głowie krystalizacja moich myśli trwa jeszcze nieprzerwanie, ale wiem, że już niedługo przejdę do czynów :) 

Ale wracając do dzisiejszej niedzieli, to odbyłyśmy z Klaudusią we dwie ów cudowny, gorący, ale w cieniu dębów znośny - spacer. Potem upichciłyśmy na obiad dewolaje z ziemniaczkami i sałatką z krojonych ogórków i małosolnych i świeżych, pomidorów, cebulki - z odrobina oliwy, soli i pieprzu i doczekałyśmy się naszych dwóch strudzonych podróżników, he, he - którzy wrócili do domu z  prezentem dla Klaudusi - ni mniej ni więcej - tylko z kolejką!!! Uciecha była wielka nie tylko dla Córuchny, ale i dla Macieja i... dla męża! Klaudia jest wiiieeeelką fanką przejeżdżających kilkanaście razy w ciągu dnia podczas jej spacerów - pociągów. Potrafi usłyszeć gwizd pociągu, gdy ten jest jeszcze gdzieś w okolicach poprzedniej stacji :)  Tak więc zachwyt nad kolejką był w jej wypadku był mocno przewidywalny! 

Reszta niedzieli upłynęła nam po dwugodzinnej drzemce Laluni, na zrywaniu przez chłopaków śliwek węgierek, wspólnym drylowaniu owoców i wysmażaniu powideł. Część śliwek suszy się już w specjalnej suszarce do owoców i warzyw, a jutro kolejna tura powideł i mamy w planie jeszcze śliwki w occie. To jeden z moich smaków z dzieciństwa - moja mam robiła śliwki i gruszki w zalewie octowej, a potem serwowała je do domowych obiadów z mięskiem i ziemniaczkami. Choć były zwykle rarytasem na tzw. "gościnach" - he, he - przypomniało mi się to słowo z lat 80-tych :))))       

Ktoś chętny na jakieś moje wypróbowane przepisy? - powiedźcie tylko słowo, a w następnym poście zapodam.

Mhhmmm, lubię taki powrót lata na początek mojego urlopu! Choć na lato w tym roku raczej nie można narzekać. Nie chodzimy z parasolem co drugi dzień i nie zakładamy jesiennych kurtek - to już duży plus, a nawet na spacerze z dzieckiem co jakiś czas można się opalić :) 

No to pa - miłego poniedziałku, który już trwa. Postaram się znów być tu częściej!    


Buszująca na skoszonej słomie z naszą plantacją cukinii, ogórków i dyni w tle.


słonecznik prawie gotowy do degustacji


uffff, ale gorąco, jak pięknie butelkę trzymam już sama i nie leci wszystko po brodzie :)


śliwki jeszcze na drzewie


już zebrane


Klaudusia oczywiście pomaga




smakowane w trakcie wysmażania


tym razem moja specjalność - dwolaye - u nas w domu w niedzielę częściej niż rosół :)


kolejkowa uciecha z bratem 



Czu czu czu, czu czu czu, czu czu czu... 


i... czu czu czu, czu czu czu...


Kuchnia Polska Marka Łebkowskiego (mój prezent gwiazdkowy dla męża sprzed kilku zim :) zawsze nam towarzyszy, a dziś na tapetę wzięliśmy też Przetwory i marynaty


Za każdym razem, jak z tej książki korzystamy, mój mąż wspomina, że ona ma już 30 lat, że kupił ją sobie za swoich tzw. kawalerskich czasów. Faktycznie, przyznaję, jest prosta i praktyczna, sama lubię z niej robić np. prostą szarlotkę z półkruchego ciasta...



dziecięce zamyślenie...

3 komentarze:

Dziękuję za Twój komentarz, pozdrawiam