No więc w weekend z mojej zielonej diety były nici, bo specjalnie na przyjazd koleżanki upichciłam domowy rosół i królika w śmietanie. Nieskromnie przyznam, że mi smakowało, nawet bardzo, więc oczywiście... najadłam się za wszystkie czasy. Te czasy, kiedy będę piła tylko zielone koktajle, no może z przerwą na różowe, czyli truskawkowe.
W sobotę wyciągnęłam więc z zakamarków kuchni mały podręczny blender z Lidla, narwałam jadalnego zielska z warzywnika - szpinaku, trzech rodzajów sałat, mięty oraz kolendry, dorzuciłam pomidory z mozarellą, które zostały ze śniadania, zalałam to mineralną wodą i szklanka oczyszczającego napoju była gotowa. Taki zielony śmietnik, a czułam się po nim dłuuugo, długo bardzo lekka, zanim przyszła niedziela oczywiście z regularnym obfitym obiadem. Ech.
Jednak już od jutra kolejny zielony koktajl rodzi się w mojej głowie i strategia musi być realizowana. Bo jak nie, to pozostaną mi do rozpatrzenia specjalne specyfiki wspomagające walkę z ciałem, takie jak tu: http://www.body4you.pl/.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twój komentarz, pozdrawiam